Na Portugalię czekaliśmy naprawdę długo. W naszych głowach odwiedzaliśmy ją wcześniej wielokrotnie – ale jakoś tak się składało, że dotychczasowe podróże planowaliśmy w inne (równie piękne!) miejsca. Nasze „czekanie” było również dlatego tak intensywne, że w roku 2017 – pełnym wyzwań tych fotograficznych, jak i prywatnych – poza tygodniem w Hiszpanii nie udało się nam wyjechać na żaden urlop. Nie dość tego wszystkiego – czekaliśmy na tą podróż tak bardzo – mając też w myślach wszystko to co czeka na nas w roku 2018. A będzie się działo…! 🙂
Kiedy nadszedł ten długo wyczekiwany dzień i znaleźliśmy się na lotnisku byliśmy niesamowicie podekscytowani. Tak bardzo, że… pojechaliśmy w tę podróż z 4ma euro w kieszeni…. Naprawdę – po miesiącach wyczekiwania zapomnieliśmy wymienić złotówki na euro przed wyjazdem! Nic to! Jedziemy przecież do super rozwiniętego kraju, na zachodzie Europy, mamy ze sobą karty, możliwość płacenia telefonem, etc.! Po spokojnym locie pierwszym zderzeniem z rzeczywistością były toalety na lotnisku w Porto. Bez szczegółów… nie były to toalety w rozwiniętym kraju na zachodzie Europy. Niezrażeni również tym postanowiliśmy przerwę między lotem do Lizbony wykorzystać na szybki spacer po Porto połączony z obiadem. No właśnie – tu kolejne zderzenie – Francesinha (najbardziej męska kanapka świata, której trzeba spróbować w Porto) – pokonała nawet męską część naszej ekipy. Również i to nie zepsuło nam humorów. Nie był to jednak koniec „zderzeń z rzeczywistością” tego dnia. Kiedy czekaliśmy na samolot do Lizbony dostaliśmy wiadomość, że nasza rezerwacja noclegu w Porto została anulowana. Mimo wszystko humory nam dopisywały i wciąż byliśmy przekonani, że Portugalia nas nie zawiedzie. I mieliśmy rację!
Wszystkie dni w Lizbonie i jej okolicy (odwiedziliśmy również Sintrę) były cudowne! Słoneczne (choć odrobinę zimne) i wypełnione niesamowitymi wrażeniami. Atmosfera tego miasta jest nieporównywalna z żadnym innym miejscem. Wąskie uliczki, którymi wędruje się z góry na dół praktycznie bez przerwy, wypełnione kolorowymi domami pokrytymi graffiti i suszącym się praniem wręcz zmuszały do fotografowania, nie mówiąc już o paniach w domowych fartuchach, które przed drzwiami sprzedawały domowej roboty Ginje. Całości dopełniają także inni mieszkańcy i turyści – równie wielobarwni i interesujący – spotykani na tych właśnie uliczkach. Obrazy takiej Lizbony na długo zostaną w naszych głowach i mam nadzieję, że udało się pokazać to na zdjęciach.
Po 4 dniach w Lizbonie wróciliśmy do Porto. Na szczęście udało się nam w międzyczasie znaleźć nocleg i już do końca wyjazdu nie spotkały nas żadne „niespodzianki” (no chyba, że liczą się niezliczone ilości razy, kiedy okazywało się, że nie możemy jednak zapłacić kartą, a już o telefonie nie wspominając… na szczęście bankomaty działały tak jak należy – czyt. pobierając odpowiednią prowizję za nasze zapominalstwo).
Porto tak samo jak Lizbona zauroczyło nas już pierwszego dnia pobytu. To trochę inne miasto niż Lizbona, tutaj czas płynie jakby wolniej, nikt się nie spieszy, można bez końca rozkoszować się piękną architekturą czy widokiem z jednego z licznych mostów. Udało się nam również dotrzeć (po przejażdżce słynnym portugalskim tramwajem) nad brzeg oceanu i tam nacieszyć się spokojem i szumem szalejących fal.
Zdjęcia którymi chcę się dziś z Wami podzielić to taki mały wycinek całej naszej podróży. My byliśmy i wciąż jesteśmy pod wielkim wrażeniem Portugalii i chcemy tam jeszcze nie raz wrócić! Mam nadzieję, że i Wam udzieli się ten klimat po obejrzeniu tych zdjęć – enjoy!